top of page

                                                                                 

                             Przejście przez mur, czyli o zdjęciu z trzynastego września.

 

 

***** 

Tamten wrzesień, jak wspominają ci, którzy go doświadczyli, był ciepły, słoneczny, ale czuć już było w powietrzu przedsmak łagodnej jesieni. Tę łagodną aurę zakłócił zbrojny, idący od zachodu intruz, obcy. Wdarły się obce dźwięki, obca mowa, obce naszej kulturze, do bólu głośne i rytmiczne, marszowe piosenki i melodie wojskowe. Huk armat, ryk samolotów, wybuchy bomb, strzały, płacz i rozpacz. Zapłonęły miasta i wsie, obcy szedł, parł na wschód, pozostawiał za sobą zgliszcza, ruiny i śmierć. Najeźdźca systematycznie, punkt po punkcie realizował się w zaplanowanym szalonym, nieludzkim przedsięwzięciu. W pierwszej dekadzie września osiągnął już daleko na wschodzie położone na Kurpiach i Mazowszu - Myszyniec, Kadzidło, Różan, Wiznę, Ostrów Mazowiecką. Na drodze stanął Zambrów z dużym garnizonem wojskowym. Jedenastego września po zaciętej obronie przegrał także Zambrów. Pozostałe po tych walkach oddziały 18 Dywizji Piechoty, w tym z 71 pułku piechoty, w próbie przebicia się na południe stoczyły jeszcze jedną bitwę. Było to w nocy z 12 na 13 września, w rejonie Łętownicy i Andrzejewa.

Trzynastego września, trzydziestego dziewiątego...

 

*****

Tegoroczny lipiec był upalny. Pamiętając o upływającym czasie, o zegarze, który nam odmierza ziemski pobyt, wyjechałem w rodzinne strony rodziców. Tam, gdzie od sześciuset lat nazwisko moje i antenatów związane było i jest z miejscem na mapie Polski. Taka sobie sentymentalna podroż, podróż „do korzeni”. Gorące letnie wieczory sprzyjały spotkaniom, długim, także nocnym rozmowom, wspomnieniom. Młodszy syn przyjechał także na dwa dni, spotkać się z kuzynostwem swojego pokolenia. Było ciepło, sympatycznie i rodzinnie. Dwa dni przed moim stamtąd wyjazdem namówiłem kuzynkę Kasię na kolejną już „wyprawę” do Zambrowa, odległego zresztą o dziesięć minut jazdy. Tym razem chciałem zobaczyć, jak wygląda i funkcjonuje tamtejsza Regionalna Izba Historyczna, instytucja zbliżona ideą do naszej, tu gdzie mieszkam, bobolickiej Izby Muzealnej. Chociaż właśnie trwały przygotowania militarnej ekspozycji nawiązującej do wrześniowych rocznic, udało się nam tam znaleźć.

Dwaj sympatyczni młodzieńcy, entuzjaści historii regionu, co dało się zauważyć już w pierwszych chwilach, przy miłej pogawędce zaprezentowali nam zbiory. Eksponaty, których mogłoby pozazdrościć wiele podobnych instytucji, a może nawet i niejedno muzeum. Zaproponowano nam również nabycie albumu, wydanego staraniem tejże Izby oraz Miejskiego Ośrodka Kultury, autorstwa Jarosława Strenkowskiego, o tytule „ Garnizon Zambrów”. Dwieście siedemdziesiąt zdjęć wielkiej wartości poznawczej i historycznej, barwnie opisanych przez autora wydania. Zatrzymane w kadrze chwile radosne, momenty dramatyczne, zdjęcia pozowane, sielankowe, jak życie. Zdjęcia robione w atelier, w koszarach, na poligonie, na polu bitwy, przez Polaków, Niemców, zdjęcia nieznanego autorstwa. Jak nie skorzystać z takiej okazji? Musiałem natychmiast album obejrzeć, piękne wydanie spory format, imponujący egzemplarz. Dotarłem do działu „ wojna obronna 1939”, do zdjęć wykonanych przez zwycięskich najeźdźców, zdjęć dlań triumfalnych, z jeńcami, ze zdobytym sprzętem,

ale także do innych obrazów tamtych dni. Były tam zdjęcia, przedstawiające martwych Niemców złożonych pod murem kościelnym, przy nich żywi ich koledzy w mundurach...

Pod jednym ze zdjęć tekst:

 

„Unsere toten. Zabici żołnierze Infanterie Regiment 76 złożeni przy gotyckich murach kościoła w Andrzejewie. W tym samym czasie wewnątrz świątyni (na ołtarzu – niesamowita wręcz symbolika tego zdarzenia!) opatrywano i operowano rannych Polaków. Andrzejewo 13 IX 1939”.

 

No i właśnie... trzynastego września, trzydziestego dziewiątego. Andrzejewo, po bitwie, kościół. A ja przecież od dawna, chociaż ojciec niechętnie o tym mówił, ale od dawna wiem, że w kościele w Andrzejewie, trzynastego września, tam właśnie, wielokrotnie ranny w bitwie leżał sierżant rezerwy 71 pułku piechoty, Mieczysław, o moim nazwisku. Mój ojciec. Miał jedenaście ran, jedenaście odłamków w ciele, z których tamże, na tym ołtarzu usunięto mu dziewięć. Dwa najdrobniejsze pozostały w przedramieniu do końca życia, w 1974 roku. Zatem za złożonymi ciałami poległych Niemców, za tym grubym gotyckim murem, w momencie zwalniania migawki aparatu fotograficznego przez niemieckiego fotografa, czy też żołnierza, tam właśnie leżał ranny, półżywy mój ojciec. W głębi, na dalszym, niewidocznym na zdjęciu planie, wewnątrz tego zdjęcia. Wraz z wieloma, wieloma innymi, z których nie każdy doczekał wieczora, świtu. Być może, ten sam fotograf był i wewnątrz świątyni, może także robił zdjęcia rannym i martwym Polakom, żołnierzom, może mojemu ojcu?

Nieznany fotograf przypadkowo spowodował najdziwniej później realizujące się sytuacje, zrządzenia losu. Przypadkiem uruchomił cos w rodzaju maszyny czasu. Fotografia ta, a może i wiele innych, podobnych, być może była wykorzystana dla propagandy, przekazywana najbliższym, kolegom owych niemieckich wojskowych, trafiła w końcu, tam, gdzie ją wykonano. W wielce dramatycznej, historycznie ważnej chwili i sytuacji. Skąd trafiła na strony owego albumu? Jakie jeszcze były dzieje owego kawałka spreparowanego chemią i naświetlonego później papieru? Najróżniejsze zapewne, z rąk do rąk, z miasta do miasta, by trafić wreszcie tutaj, do Zambrowa, w ręce autorów albumu. Wspomniałem o funkcji powrotu czasu. Tak to odczułem, fotografia spełniła rolę wehikułu czasu, wobec mnie. Jadąc owego lata w tamte, rodzinne strony, chciałem jeszcze coś zobaczyć, coś jeszcze przeżyć, doświadczyć owej głębi świadomości i powiązania z tą krainą, z moimi przodkami.

Fotografia przeniosła mnie w czasie do najokrutniejszych momentów w historii, nie tylko okrutnych dla moich najbliższych, okrutnych i ponurych dla całego świata. Fotografia przeniosła mnie w tamten czas i to miejsce, gdzie bywałem, podczas niechętnie przekazywanych przez ojca relacji. Czułem bliskość tych wydarzeń, miejsca i czasu. Chciałbym teraz zapytać o wiele, wiele spraw, wiele pytań mógłbym teraz zadać.  Nie znajdę już chyba na nie odpowiedzi, a można było, można było pytać, rozmawiać o wszystkim, o tym także. Jak mało znamy ludzi, a szczególnie swoich bliskich. Ich obecność, dopóki są, wydaje się normalną zwykłą codziennością, która będzie trwać wiecznie. Nie staramy się poznać ich przeżyć, myśli, serc, duszy...

Później, później jest za późno. Gdybym pytał wówczas, gdy mogłem usłyszeć odpowiedzi, dzisiaj wiedziałbym lepiej i dokładniej, co się wydarzyło ...

...trzynastego września, trzydziestego dziewiątego.

 

*****

Niemcy, którzy opanowali już pobitewną sytuację nie chcieli zabierać najciężej rannych do niewoli. To był balast i kłopot, niepotrzebny kłopot. No i dobrze. Mimo braku takich środków łączności, jakimi dysponujemy współcześnie, wieści rozchodziły się także wówczas dość szybko. Wieczorem, trzynastego września ojciec został stamtąd zabrany, prawie wykradziony. Jego z kolei ojciec, z córką (czyli siostrą ojca), zaprzęgiem konnym, pod osłoną nocy przewieźli, całego w opatrunkach, do odległej około 30 km od Andrzejewa rodzinnej wsi pod samym Zambrowem. Jakże tutaj doskonale zabrzmiałoby  ,,ojczystej wsi". Ojczystej - na ziemi własnej ojców, dziadów, pradziadów, tak właśnie krwawo bronionej przez stulecia.

Tam zdołał się, w zasadzie – zdołano go wykurować, pod opieką rodziny dojść do zdrowia. Po to, by później mógł być w AK, a po „wsypie”, po aresztowaniu i nieudanych próbach wymuszenia zeznań przez gestapo w Łomży, kolejno w dwóch obozach koncentracyjnych, aż do maja 1945. Ale to jest inny rozdział innej historii...

Zatrzymam się jeszcze chwilę na zdjęciu z Andrzejewa, zdjęciu wykonanym

...trzynastego września, trzydziestego dziewiątego.

 

*****

Emocje kazały mi natychmiast, już zaraz jechać, do Andrzejewa. Poprosiłem kuzyna, byliśmy tam już w godzinę. Jest kościół, inaczej wygląda, niż na zdjęciu niemieckim. Zadbany, bez ubytków i ran, ogrodzony murem, furta, brama, dookoła zieleń. Cicho i spokojnie. Nie mogłem się dostać do środka, zamknięty. Zbliżyłem się do muru, dotknąłem, jedną ręką, drugą. Nie rozstąpił się, czas się nie cofnął. A tak mocno pragnąłem tam wejść, odjąć, ująć chociaż trochę, ukraść tego bólu ojcu. Bólu nie tylko fizycznego, bólu także tamtej wrześniowej klęski. Wehikuł czasu nie zadziałał do końca.

Kończę pisanie, mija dzisiaj akurat siedemdziesiąt jeden lat od tamtych wydarzeń, teraz pójdę, zapalę znicz, jutro jest... 

 ...trzynasty września.

 

                                                                                               Bogdan Nagórka

                                                                            tekst z gazetki TRZA (www.trza.andrzejewo.info)

bottom of page