"Wrona" - portal historyczny Andrzejewa
Bóg Honor Ojczyzna
Wiele przeżyłem – Jan Dorobisz
Znając Pana przelotnie od ponad dwudziestu lat (spotykaliśmy się jeszcze w Grabowie), nie domyślałem się Pańskiego bogatego życiorysu. Dowiedziałem się o tym niedawno przypadkiem. Czy może Pan nieco o sobie opowiedzieć?
W 1915r. Rosjanie cofając się pod naporem niemieckim ewakuowali mieszkańców osady Andrzejewo (obecnie pow. Ostrów Maz.) do rejonu Żytomierza (obecnie Ukraina). Tam urodziłem się w 1916r. Po odzyskaniu niepodległości Polski w 1918r. rodzice z dwoma moimi braćmi i dwiema siostrami wrócili do rodzinnej miejscowości. W 1930r. ukończyłem siedmioklasową szkołę powszechną, a w następnym roku zostałem przyjęty do Państwowej Szkoły Technicznej w Wilnie. Została ona utworzona, jako jedna z kilku w kraju i pierwsza w tym mieście, na polecenie marszałka J. Piłsudskiego, który w ten sposób chciał zapewnić kadry techniczne dla tego regionu. To był trudny dla mnie okres. Dokuczało oddalenie od rodziny (ok. 300 km), której nie mogłem odwiedzać, ani korzystać z doraźnej pomocy, bo koleje były drogie, tak że pamiętam nawet ferie wielkanocne spędzone w Wilnie. Było dużo nauki. Rodzicom było ciężko, bo czesne wynosiło rocznie równowartość dwóch krów; trzeba było opłacić stancję. Pomagał mi starszy brat, który był nauczycielem, a w starszych klasach, dzięki dobrym wynikom w nauce, byłem częściowo zwalniany z opłat. Ale mam też wiele miłych wspomnień, bo Wilno jest pięknym miastem i spotkałem dobrych ludzi.
Od 1935r. do wybuchu wojny we wrześniu ‘39r. pracowałem w Warszawie w zakładach „Polski FIAT” i zakładzie państwowym „Tele Radio”. W tym okresie odbyłem też służbę wojskową w Szkole Podchorążych Rezerwy Artylerii w Zambrowie. Okres 1935-39 wspominam jako bardzo najlepszy w moim życiu. Po mobilizacji w sierpniu 1939r. znalazłem się znów w Zambrowie, w 18. Dywizjonie artylerii. W czasie nalotów niemieckich we wrześniu zostałem ranny i umieszczony w C.W. Sanatorium w Warszawie. Podczas bombardowania Warszawy rannych szpitala ewakuowano. Znalazłem się w okolicach Zamościa i przyłączyłem się do naszych wojsk, które po agresji Armii Czerwonej (17. IX) cofały się na zachód, skąd napierała armia niemiecka. Po demobilizacji część naszego wojska kierowała się do Rumunii, ja zaś z powodu świeżych ran, a zwłaszcza po utracie wzroku w jednym oku, zdecydowałem się na powrót do Warszawy, przekroczywszy granicę niemiecko-sowiecką koło Małkini, poszedłem wraz z żoną do ojca w Andrzejewie, które zastałem prawie w 90% spalone. Rosjanie wyłapywali wojskowych oraz cywilną inteligencję – mój starszy brat, nauczyciel został w maju 1940r. zamordowany przez NKWD – dlatego zmuszony byłem ukrywać się w różnych miejscach w okolicach Białegostoku. W 1941r. po zajęciu Andrzejewa przez Niemców, wróciłem do ojca na gospodarkę. Tam byłem żołnierzem Armii Krajowej, jako dowódca plutonu a później kompanii – stale jako organizator i szkoleniowiec, bo do akcji czynnej nie nadawałem się z powodu braku jednego oka.
We wrześniu 1944r. Andrzejewo zajęła armia radziecka, a w listopadzie aresztowało mnie NKWD i po różnych przesłuchaniach i pobycie w białostockim więzieniu zostałem w grudniu wywieziony do obozu w Stalinogorsku, gdzie przez trzy miesiące pracowałem w kopalni węgla, na dole. Warunki były trudne: wyżywienie marne a praca ciężka: ręczny wyrąb węgla, ładowanie na wózki i pchanie windy. Z góry kapała woda, oświetlenie słabe. Mając tylko jedno oko często przewracałem się, co wreszcie wyzwoliło mnie – przesunęli mnie do prac na powierzchni. Mieszkaliśmy w drewnianych barakach, na siennikach słabo wypchanych, gryzły pluskwy i wszy występujące w ogromnych ilościach; przy mrozach poniżej -30 ͦC ogrzewanie było niewystarczające, sami zresztą ciągnęliśmy na sankach niewielkie, dozwolone ilości opału. Wolny od pracy czas zajmowano nam tzw. mitingami – pogaduszkami na temat dobra komunizmu i zła „panów” polskich, a nas „akowców” nazywano „wrogami polskiego narodu”. Od czasu aresztowania podawałem stopień wojskowy podoficera, dlatego przebywałem w obozie ogólnym; oficerów zabierano – nie wiadomo dokąd.
W maju 1945r. ogłoszono nam, że niedługo wrócimy do Polski; uradowani zaśpiewaliśmy „Jeszcze Polska nie zginęła”. Poprawiło się nieco wyżywienie i warunki pracy. We wrześniu 1945r. przeprowadzono selekcję: akowców nienadających się do pracy, w tym mnie, załadowano do pociągu i przez 7 dni w konwoju NKWD dowieziono do Białegostoku, ale nie zwolniono, tylko wieziono dalej. Na Dworcu Zachodnim w Warszawie nie wypuszczono nas. W nocy udało się nam „warszawiakom” wymknąć z pociągu. Gdy dotarłem do domu teściowej, gdzie była żona z trzyletnią córką, radości nie było końca, ale przed przekroczeniem progu i powitaniem poprosiłem o jakiekolwiek ubranie, bo dotychczasowe nadawało się tylko do wyrzucenia z powodu zawszenia.
W roku 1946 przechodziłem „kwarantannę” – aby nabrać sił do pracy (po powrocie z Rosji ważyłem 45 kg). W 1847r. podjąłem pracę w Szczecinie. Do czerwca 1952r. czterokrotnie zmieniałem miejsce pracy z tego powodu, że musiałem ukrywać swoje dane osobowe; stopień oficerski, przynależność do AK i pobyt w obozie radzieckim, a zwłaszcza, że pełniąc stanowiska kierownicze nie chciałem należeć do żadnej partii. Ze Szczecina zostałem służbowo przeniesiony do Elbląga, potem do Wojskowych Zakładów Motoryzacyjnych w Głownie (to zawdzięczam koledze ze Szkoły Technicznej w Wilnie, obecnie pułkownikowi MON). Od 1956r. zwolniłem się i przeniosłem z rodziną do Warszawy, potem zamieszkałem w Międzyborowie k/ Żyrardowa, lecz pracowałem w Warszawie (ostatnio w OBR Pras i Młotów). Od 1977r. jestem na wcześniejszej emeryturze (skorzystałem z uprawnień kombatanckich) i zamieszkałem na Ursynowie.
Jakie Pan upatruje źródła dużej wytrzymałości życiowej w ciężkich kolejach życia? Młodsze pokolenia bywają „łamane” mniejszymi przeciwnościami.
Wymienię dobre wychowanie w rodzinie. Mogę powiedzieć, że miałem świętych rodziców, którzy pracą, modlitwą i wzorowym życiem pokazywali nam prawdziwe wartości. Trzeba też wymienić wzorowe wychowanie patriotyczne w przedwojennej szkole. Nauczycieli mieliśmy wspaniałych. Wychowywało też wojsko. Bardzo duże było też poczucie godności i misji społecznej dawniejszej, przedwojennej inteligencji, mimo że studiów uniwersyteckich nie kończyło tak wielu ludzi jak dziś. A przede wszystkim mam świadomość, że całe moje życie zawdzięczam Bogu i mojej Opiekunce – Matce Bożej Ostrobramskiej.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmowę z Janem Dorobiszem przeprowadził w 2000r. Zygmunt Komor (Wiadomości Ursynowskie).
Jan Dorobisz zmarł 7.VII.2002r. w wieku 86 lat. Spoczywa na cmentarzu grzebalnym w Andrzejewie.