Rzeź Woli
Czwarty dzień sierpnia 1944r., piątek zapisał się w sposób szczególny na kartach historii Warszawy i Polski. Kilka dni wcześniej wybuchło w stolicy Powstanie; kolejny zryw niepodległościowy Polaków. Tego dnia, do Warszawy dotarły oddziały, jednego z wiernych wykonawców woli Adolfa Hitlera, generała Heinza Reinefartha. Ich celem było stłumienie Powstania. Z marszu zaczęły mordować ludność cywilną na terenie fabryki Franaszka i w okolicach ulicy Górczewskiej.
Następnego dnia po przybyciu, bestialstwo podwładnych gen. Reinefartha, rozwinęło w pełni mordercze zapędy, zapoczątkowane tuż po wkroczeniu do Warszawy. Szczególnie złą sławą owiane zostały jednostki dr Oskara Dirlewangera, które grabiły i mordowały bez opamiętania. Strzelano, rzucano granaty i palono żywcem mężczyzn, kobiety, starców i dzieci. Bestialstwo tych „nadludzi” nie znało granic. Dirlewanger był sadystą, wcześniej skazanym za gwałt na 13–letnim dziecku. Bezwzględny dla Polaków, Żydów, ale i swoich podwładnych, wśród których byli pospolici kryminaliści: Niemcy i Sowieccy jeńcy, którzy przeszli na stronę wroga.
Mnóstwo ludzi szukało schronienia w piwnicach, fabrykach, szpitalach i kościołach.
Belg, Mathias Schenck wspominał:
„Za każdym razem, kiedy szturmowaliśmy piwnicę, a były w niej kobiety, dirlewangerowcy je gwałcili, często nie wypuszczając broni z rąk”
W ochronce dla prawosławnych dzieci, zatłukli kolbami kilkaset dzieci. Mathias Schenck zapamiętał również, zachowanie Niemców w szpitalu polowym na Starym Mieście:
„Wdrapaliśmy się z kolegą po gruzach, żeby zobaczyć, co się dzieje. Żołnierze wszystkich formacji: Wehrmacht, SS, kozacy od Kamińskiego, chłopcy z Hitlerjugend; gwizdy, nawoływania. Dirlewanger stał ze swoimi ludźmi i śmiał się. Przez plac pędzili pielęgniarki z tego lazaretu, nagie, z rękami na głowie. Po nogach ciekła im krew. Za nimi ciągnęli lekarza z pętlą na szyi. Miał na sobie kawałek szmaty, czerwonej, może od krwi, i kolczastą koronę na głowie. Szli pod szubienicę, na której kołysało się już kilka ciał. Kiedy wieszali jedną z sióstr, Dirlewanger kopnął cegły spod jej nóg. Nie mogłem na to patrzeć. Pobiegliśmy z kolegą do kwatery, ale na ulicach kozacy Kamińskiego pędzili cywilów.”
Wiele osób schroniło się w fabryce makaronów, którą Niemcy podpalili. Przed fabryką zastrzelono kilka tysięcy osób. Kilkanaście tysięcy zamordowano w fabryce Franaszka i Ursus.
W Szpitalu Wolskim zastrzelono lekarzy i księdza kapelana. Ocalał dr Z. Woźnicki, który był światkiem tych strasznych wydarzeń. Wspominał:
„Ksiądz kapelan trzymał w uścisku koniec stuły z ręką nieznacznie wzniesioną, jakby w ostatniej chwili chciał się zasłonić. Otrzymał taki sam strzał - w głowę od przodu”.
Wśród zabitych lekarzy był prof. Janusz Zeyland, ceniony na świecie ekspert w sprawach gruźlicy dziecięcej.
W Szpitalu Wolskim zginęło ponad 350 osób. O wiele więcej zginęło w Szpitalu św. Łazarza i innych szpitalach. Niemieccy zbrodniarze niewiele sobie zawracali głowę znakiem czerwonego krzyża.
Wśród fabryk, na Woli był klasztor ojców Redemptorystów, gdzie składowana była broń i żywność, na potrzeby zbrojnego powstania. Z zakrystii klasztoru można było się dostać do podziemnego schronu.
6 sierpnia, w święto Przemienienia Pańskiego Niemcy otoczyli klasztor i kościół i nakazali wszystkim wyjść na zewnątrz i iść pod kościół św. Wojciecha.
Czesław Cieplik, jeden z ocalałych, wspominał to wydarzenie:
„Ustawiono nas kilka kroków za ojcami. Stali oni w luźnym dwuszeregu twarzami ku spalonym kamienicom. Stali spokojnie jak skamieniali. Wtenczas na naszych oczach rozpoczęto strzelać do ojców. Wyższy gestapowiec podchodził kolejno do każdego z tyłu i strzelał z automatu w kark, a gdy ciało omdlałe bezwładnie spadło, jedną i drugą serią z automatu dopełniał zbrodni. I tak położył wszystkich. (…) Wtedy kazano nam wszystkie trupy poukładać na dopalającym się stosie po poprzednich ofiarach. Obok jeszcze leżały stosy trupów do spalenia.”
W ten sposób zamordowano 30 zakonników. W roku 2000 dziedziniec przed kościołem przy ulicy Karolkowej przekształcono w „Plac Męczenników Warszawskiej Woli”. Jedenaście lat później przy kościele stanął pomnik, który nie pozwala przechodniom zapomnieć o tragicznych dniach Woli.
Na Woli „przy każdym domu, leżały trupy, przy niektórych domach częściowo popalone: dzieci, mężczyźni i starcy. Domy zaś wszystkie już były spalone”.
Jeden z oficerów Niemieckich wspominał:
„Podczas pierwszych trzech albo pięciu dni powstania na osobisty rozkaz Hitlera rozstrzeliwano wszystko, co polskie, bez względu na wiek i płeć. Teraz zmieniono technikę. Jednak nie z powodów humanitarnych; mężczyzn nadal rozstrzeliwano. (…) Kazano im podejść do płotu. Każdy miał wyrwać jedną sztachetę i stanąć z nią w szeregu. Potem rozstrzeliwano cały szereg, polewano benzyną i palono. Sztachety były potrzebne po to, by się lepiej palili”.
Jeden ze świadków krwawych dni:
„Kiedy mijaliśmy kamienicę przy ulicy Górczewskiej 9 (teren zakonu), wezwano nas do środka i kazano powynosić zwłoki. Podwórze przedstawiało wstrząsający widok. Było to miejsce egzekucji. Stosy trupów; myślę, że musiały tam leżeć już dobrych parę dni; niektóre spuchnięte, inne całkiem świeże. Zwłoki mężczyzn, kobiet i dzieci zabitych strzałem w tył głowy. Trudno było ustalić dokładną ich liczbę. Zwłoki leżały warstwami niedbale ciśniętymi jedna na drugą. (…) Odniosłam wrażenie, że w pierwszych dniach powstania wyginęła cała ludność miasta”.
5 sierpnia do Warszawy dotarł SS – Obergruppenführer Erich von dem Bach - Zelewski. Jego misją było stłumienie powstania w Warszawie. Od początku pobytu, złagodził represje wobec ludności Warszawy. Nie ze względów humanitarnych niestety, ale dla wprowadzenia ładu i porządku w piekle, które urządzili sobie na Woli podwładni generała Reinhardta. Kata Ochoty, Bronisława Kaminskiego skazano na śmierć. Był równie brutalny, co kompani Dirlewangera. Dirlewanger uniknął jego losu, poprzez protekcję wysokich rangą znajomych. Za udział w stłumieniu powstania, otrzymał Krzyż Rycerski Krzyża Żelaznego. Później pacyfikował powstanie w Słowacji. Po wojnie, kilka dni po aresztowaniu zmarł w niejasnych okolicznościach.
Generał Heinz Reinefarth po wojnie trafił w ręce Amerykanów. Ci, odmówili jego ekstradycji do Polski. Nie został skazany za zbrodnie wojenne. Mało tego, został burmistrzem Westerlandu na wyspie Sylt. Władze Republiki Federalnej Niemiec (RFN) nie zgodziły się na wydanie Reinefartha pod sąd. Zdobył mandat deputowanego do parlamentu Szlezwik – Holsztynu. Do końca życia mieszkał w jednej z droższych dzielnic w Niemczech, pobierając sowitą, generalską emeryturę.
Generał Erich von dem Bach – Zelewski aresztowany został w sierpniu 1945r. przez Amerykanów. On również nie został wydany w ręce polskiego wymiaru sprawiedliwości. Składał zeznania w trakcie procesu w Norymberdze. W Niemczech skazany został na 10 lat pobytu w obozie pracy, który zamieniono na… areszt domowy. W rezultacie otrzymał wyrok dożywocia, ale nie za zbrodnie na Polakach, ale za wielokrotne mordy przed wojną. Wyszedł z więzienia w roku 1971 i zmarł w rok później.