"Zatrzymać Czas"
„Pamietam doskonale Żydów z małego miasteczka, z Ostrowi Mazowieckiej, a ściślej, ni to wioski, ni osady garnizonowej – Komorowa, gdzie znajdowała się Szkoła Podchorążych Piechoty o pięknych tradycjach Podchorążówki z czasów Królestwa Kongresowego, której elewem był Piotr Wysocki. Szkoła ta była do 1926
roku w Warszawie, dopiero po przewrocie majowym Piłsudski zesłał ją do małego grajdoła, ponieważ lojalnie stanęła w obronie prezydenta Wojciechowskiego.
Wokół koszar i domów mieszkalnych wojskowych rodzin rozłożyli swoje domostwa i handlowe interesy Żydzi.
Byłam „chałupiarą”, jak nazywano mnie w domu, lubiłam wałęsać się po cudzych domach, mądrzyć się i gościć. Zapuszczałam się nawet na ulicę Kolejową i dalej. Zaglądałam też do domów żydowskich. Pociągała mnie egzotyka tych domów, tak bardzo innych od naszych. Pamiętam doskonale Żydów w chałatach, z grajcarkami przy uszach, w jarmułkach na głowie, kobiety żydowskie w rudych perukach, dzieci o cudownych, jak zbyt mocno palone migdały, oczach. Ich świat inaczej pachniał. Ich domy miały inne dusze. Ich Bóg przemawiał innym głosem. Nawet miłość rodziców była inna niż naszych. Wydawała mi się zbyt słodka, lepka, natrętna. Pociągał mnie ten świat przez to, że choć krzykliwy i hałaśliwy, był bardzo tajemniczy i działał na wyobraźnię. W pamięci mojej został jako kolor. Rembrandtowski monochromatyzm. Brązowa czerń z blaskiem świec.
W 1939 roku, kiedy świat żydowski pękał i walił się, Matka od wysiedlonych Żydów kupiła kozę. Szaroburą kozę, która została oddana pod opiekę memu bratu. Co on biedny z nią przeżył! Nie była posłuszna, buntowała się, bodła, tęskniła za światem, z którego została zabrana, nie rozumiała naszego języka. Dzieci, mimo protestów rodziców, nazywały ją „Żydówką”. To była jedyna żywa istota w naszym Komorowie, która mogła bez strachu nosić tę nazwę i ocaleć. „Żydówka” żyła z nami pod jednym dachem, dawała dzieciom dziwnie słodkie, pachnące ziołami mleko i powoli stała się nierozerwalną wartością naszego domu.
Dramat narodu żydowskiego na razie nie docierał do mnie, tak jak nie docierał dramat okupowanej, sterroryzowanej Polski. Moją Ojczyzną był dom, Babka, Matka, Ojciec, Rodzina. To była bezpieczna i wolna Kraina.
Świadomość zagrożenia przyszła w Krakowie. Ulica dostarczała nieustannych napięć. Różnych. Przyszła też świadomość, wprawdzie uproszczona, lecz oparta na patriotyzmie, polityczna. Niemcy - czarni, Polacy – biali. Ale pojawił się też problem czarno – białych. Niemcy, plakatami na ulicach, propagandą, od której dom i szkoła nie zawsze mogły ustrzec, „Sterem” – jedynym przez Niemców wydawanym podręczniku szkolnym, pokazywali Żyda czarnego. To, co widziałam na ulicach getta, przejeżdżając tramwajem na Podgórze, skłaniało mnie do widzenia go białym. Zanurzenie się po okupacji w literaturę o zbrodniach hitlerowskich otworzyło mi problem żydowski jako jeden z wielu innych, choć najtragiczniejszy. Lata pięćdziesiąte nie dawały możliwości, żeby pokochać ten nieszczęsny naród uplątany we własne sieci cech rasowych i pułapki zastawiane
przez raz atakujących, raz broniących się gospodarzy ziemi, na której byli przybyszami. Moje wizyty w Żydowskim Domu Dziecka były wizytami oczywistymi, jak wizyty w Domu Dziecka dla wojennych sierot gojów. Dlaczego podzielono znów te dzieci? Dlaczego zrobiono oddzielne miejsca sierocego cierpienia? I w jednym, i w drugim domu były moje koleżanki, ale te były inne i te były inne. I zabawki były inne, i jedzenie było inne, inna też była opieka.
Moje dzieciństwo było dzieciństwem, jakiego życzyłabym wszystkim dzieciom na świecie. Nie miałam żadnych obciążeń. Byłam całkowicie wolna od jakichkolwiek uprzedzeń. Ale czasem rachunki mi się nie sprawdzały. Od uczuć wielkiej miłości do człowieka skrzywdzonego spadłam w czeluście zwątpień i nieufności. Szarpałam się, nie umiejąc w małej dziecinnej buchalterii dziecinnymi liczydłami rzecz rozliczyć. Uciekłam od drążących moją duszę pytań i schowałam głowę jak przysłowiowy struś w piasek. I samo się wszystko poukładało, nawet nie wiedziałam kiedy. Ludzie w Polsce przestali mi się dzielić na rasy, kolory i sfery. Byli ludzie i „ludzie”. To było iustum pretium za wszystkie moje młodzieńcze niepokoje.”