Konfrontacja
Niemiecka machina wojenna była pod wieloma względami nowocześniejsza i liczniej reprezentowana przez jednostki pancerne, czy chociażby lotnicze. Niestety Marszałek Józef Piłsudski zakładał, że podobnie jak podczas wojny z bolszewikami decydującą rolę na polach bitewnych odegra mobilna i zdyscyplinowana kawaleria. Tymczasem kawaleria odchodziła do lamusa, a jej miejsce zajmowały jednostki zmotoryzowane, tak jak to się działo w Wehrmachcie. Oczywiście Niemców nie było stać na produkcję, która zaspakajałaby wszystkie potrzeby armii, ale udało im się stworzyć kilka dywizji, które wsparte bronią pancerną znakomicie wypełniły pokładaną w nich nadzieję.
Z ogromnymi problemami borykało się też państwo polskie, które po latach niewoli i dziesiątkach batalii bitewnych odzyskało wymodloną niepodległość oraz utrzymało ją podczas najazdu bolszewickiego. Wysiłek narodu był ogromny. Część sprzętu wojskowego kupowana była ze zrzutek społeczeństwa oraz funduszu prywatnego żołnierzy. Niemcom w tym czasie pomagał Związek Sowiecki i ogromne kredyty gotówkowe. Tym niemniej Polsce udało się dość dobrze dozbroić w nowoczesny sprzęt, który bardzo dobrze spisywał się podczas wojny. Jednakże decydującym czynnikiem, który przeważył szalę zwycięstwa na stronę Niemców był nie tylko sojusz ze Stalinem, ale przede wszystkim nowa doktryna wojenna – blitzkrieg.
Żołnierze obu armii uzbrojeni byli podobnie. Podstawową bronią strzelca polskiego był bowiem karabin Mauzer wz. 98, który skonstruowany był na bazie niemieckiego karabinu Gewehr 98 zaprojektowanego przez Paula Mausera. W 1936 roku w Radomiu produkowano Mauser wz. 98a, który był lepszą wersją swojego poprzednika.
Na mniejszą skalę używano także innych typów karabinów. Spuścizną po czasach zaborów były m.in. rosyjskiej produkcji Mosiny oraz austriackie Mannlichtery. Do tego, wraz z żołnierzami Błękitnej Armii gen. Hallera przywiezione zostały do Polski francuskie Lebele i Berthiery.
Niemieccy żołnierze górowali nad polskimi, jeśli chodzi o broń maszynową i moździerze. O ile moździerze polski żołnierz miał lepsze, to ilościowo bilans wypadał korzystniej dla przeciwnika. Z kolei karabiny maszynowe, szczególnie MG 34 przewyższały jakościowo polskie Browningi wz. 28.
Niemiecki pułk piechoty mniej liczny od polskiego o 150 żołnierzy, posiadał większą ilość karabinów maszynowych i moździerzy. Ilość posiadanych etatowo granatników była po obu stronach taka sama.
Warto również odnotować świetny pistolet polskiej produkcji „Vis” wz. 35. kal. 9 mm. Ta legendarna już dzisiaj broń doceniona została również przez Niemców, którzy produkowali ją podczas wojny pod nazwą „Pistole 35 (p)”.
Zaskoczeniem dla Niemców były polskie karabiny przeciwpancerne wz. 35 „Ur”. Produkcja tej broni zainspirowana była niemieckim karabinem firmy Halger. W roku 1935, po latach prac i testów broń została zaakceptowana i wkrótce rozpoczęto produkcję. Niepozorne literki „Ur”, to element maskarady mającej na celu utrzymanie postępów nad konstrukcją broni w tajemnicy. Zespoły pracujące nad konkretnymi elementami otrzymały informację, że konstrukcja jest przeznaczona na rynek Urugwajski, stąd skrót „Ur”. Karabin ppanc. wz. 35 był w stanie przebić każdy pojazd niemiecki, który wyjechał na pole bitwy we wrześniu 1939 roku. Fakt, że Polska posiadała tę broń był skutecznie utrzymany w tajemnicy aż do wybuchu wojny. Z rozkazu DOK nr VI do dowódcy 19. Pułku Piechoty wynika, że broń należało traktować jako tajną i przeszkolić w posługiwaniu się nią minimalną liczbę wyznaczonych żołnierzy. Jerzy S. Wojciechowski w książce pt. „10. Pułk Ułanów Litewskich 1918-1939” pisał:
W połowie 1939 r. do pułku na wyposażenie mobilizacyjne zostały przydzielone karabiny ppanc. wz. 35 „Ur”. Z uwagi na tajny charakter tej broni były one przesłane w skrzyniach z oznaczeniem „Sprzęt mierniczy A.R.” Nr I, II, III. Do wyposażenia do każdego karb. ppanc. był pokrowiec, ładownica do km (lewa i prawa) oraz pas do kb. 15 lipca 1939 r. MSWojsk. wydał zarządzenie o zaznajomieniu strzelców wyborowych z tym sprzętem. Zapoznanie się z tym typem uzbrojenia oraz strzelanie mogło być prowadzone tylko w obecności 3 strzelców wyborowych z każdego szw., 1 rusznikarza, dowódców szw., dowódcy pułku i I zastępcy dowódcy pułku. Wybrani strzelcy wyborowi w celu wypróbowania nowej broni oddali po dwa strzały.
Również w artylerii przewaga siły ognia była po stronie Niemców. Polski pułk dysponował dziewięcioma świetnymi armatami przeciwpancernymi wz. 36 kal. 37 mm oraz dwoma armatami 75 mm. Z kolei Niemcy w składzie pułku mieli do dyspozycji sześć armat 75 mm i dwie haubice 150 mm. Odpowiednikiem polskiego działa 37 mm było niemieckie Pak 36. Na wyposażeniu zmotoryzowanych jednostek przeciwpancernych przypadało ich aż dwanaście na kompanię.
Polskie pułki artylerii posiadały dość dużą siłę ognia. Na wyposażeniu wszystkich działonów były 24 armaty wz. 97 o kalibrze 75 mm i 12 haubic wz. 14/19 o kalibrze 100 mm. Potężna niemiecka 150 mm haubica nie miała odpowiednika w naszej armii. Zbliżona kalibrem była jedynie 155 mm haubica wz. 17. Dodatkowo w dywizjonach artyleryjskich, wsparcie dla piechoty stanowiły trzy armaty 105 mm oraz trzy haubice 155 mm. Dla potrzeb blitzkriegu Niemcy postawili na haubice, których siła ognia była przerażająca. W niemieckim pułku artylerii było 12 haubic o kalibrze 155 mm i 36 o kalibrze 105 mm.
Cztery lata przed wybuchem wojny polska zbrojeniówka podjęła zdecydowane działania w celu pozyskania dział przeciwlotniczych. Kilkadziesiąt dział typu Bofors wz. 36 kal 40 mm zakupiono od szwedzkiej firmy „Bofors”. Podpisana została także umowa licencyjna, na podstawie której Polska produkowała własne działa. W tamtym czasie były to działa bardzo dobrej jakości, co docenili również przedstawiciele innych państw, ale ze względu na niski pułap ostrzału w pionie (ok. 2800 m) nie mogły niszczyć celów lecących na większej wysokości. Do wybuchu wojny w zakładach zbrojeniowych w Starachowicach (Starachowickie Zakłady Górnicze), Rzeszowie i Stalowej Wyprodukowano łącznie ponad 400 Boforsów (tzw. „Zenitówek”) dla potrzeb obrony przeciwlotniczej kraju. Niestety prawie połowa została sprzedana do Anglii i Francji, przez co w chwili napaści niemieckiej nasi żołnierze nie dysponowali nawet połową założonego zapotrzebowania armii.
Do holowania tych armat używano ciągników artyleryjskich C2P. Jeden z takich utrwalony został przy Boforsie wz. 36 na zambrowskim rynku tuż po bitwie o Zambrów.
Zakłady starachowickie nie zajmowały się wyłącznie produkcją na licencji. W roku 1937 do produkcji seryjnej trafiło dziecko polskich inżynierów, czyli armata przeciwlotnicza wz. 36/37 o kalibrze 75 mm. Obie wersje tej armaty potrafiły razić cele lecące na wysokości ok. 9, 5 km. Tych fantastycznych dział zdołano wyprodukować zaledwie 52. sztuki, ale i tak zestrzeliły one kilkadziesiąt niemieckich samolotów.
W użytku było ciągle kilkanaście starych armat wz. 1922/24 kal. 75 mm i niespełna sto przestarzałych francuskich wz. 1897/14/17 z końca XIX wieku.
Zgodnie z „Planem użycia lotnictwa na rok 1939” przedstawionym przez generała brygady Przedrzymirskiego, zadaniem obrony przeciwlotniczej była obrona:
1. Mostów w Modlinie, Płocku, Pułtusku, Zegrzu, Różanie i Orzechowie/podane w kolejności ich ważności.
2. Wyładowań wojsk w rej. Nasielsk – Gąsocin.
3. " " " " " Płońsk
W dalszej fazie działań obrona plotn:
1. Mostów – jak wyżej, z tym, że gdyby Armia przeszła do obrony na przedmościach, most Orzechowo nie będzie broniony.
2. Zgrupowań wojsk W.J. i jednostek na szczeblu Armii.
Niemcy po zakończeniu Wielkiej Wojny, na skutek ustaleń wersalskich nie mogły produkować tyle broni ile by chcieli. Adolf Hitler nie zamierzał oczywiście respektować postanowień traktatu i dzięki temu Wehrmacht był dość dobrze wyposażony w broń przeciwlotniczą. Pokaźną ilość uzbrojenia zdobył w Czechach w marcu 1939 r. Wówczas na wyposażenie niemieckich żołnierzy przeszło 165 dział przeciwlotniczych VZKP wz. 36 kal. 20 mm.
Od 1934 roku Niemcy produkowali niewielkich rozmiarów armaty 2 cm Flak 30 L/65 o kalibrze 20 mm. W roku 1938 w zakładach Mauser AG na bazie armaty 2 cm Flak 30 L/65 skonstruowano armatę 2 cm Flak 38 L/65 kal. 20 mm. Nowa konstrukcja mogła zawierać dwa, albo cztery sprzężone ze sobą działka. W produkcji seryjnej działka te, jak i kolejna ich modyfikacja (2 cm GebirgsFlaK 38 L/65) osiągnęły niesamowity wynik. W latach 1934-1939 wyprodukowano ich ponad 6 tysięcy egzemplarzy. Część tej produkcji znalazło się na wyposażeniu 2. Dywizji Piechoty Zmotoryzowanej oraz jednostek pancernych, w tym 3. DPanc. i 10. DPanc. Z tym, że podstawę obrony przeciwlotniczej tych formacji stanowiła kompania wyposażona w karabiny maszynowe.
Żołnierze niemieccy, na skutek małej ruchliwości lotnictwa polskiego używali działek przeciwlotniczych do walki z celami naziemnymi. Podobnie do działek Boforsa, którymi dysponowali Polacy, niemieckie działka były mało skuteczne w walce z celami na wysokim pułapie, ale całkiem dobrze spisywały się w potyczkach z formacjami myśliwskimi. Udało im się zestrzelić także kilka polskich bombowców. Donośność ostrzału w pionie niemieckich Flaków wynosiła około 3 800 m, a więc była lepsza od szwedzkiej konstrukcji. Polska podjęła nawet próbę zakupu tych działek od Niemców, ale zamówienie nie zostało zrealizowane. Niemcy najwyraźniej nie chcieli dzielić się z Polską swoimi zdobyczami techniki wojskowej.
Jeśli spojrzymy na stan lotnictwa po obu stronach konfliktu, to musimy przyznać, że jeżeli chodzi o myśliwce, to Wojsko Polskie wypadało nie najlepiej. Wspaniała pod wieloma względami konstrukcja PZL P.11, a zwłaszcza PZL P.11c oblatano już na początku lat 30-stych. Prototyp PZL P.11c oblatano latem 1934 r. Model ten miał lepszą skuteczność ostrzału i ulepszone uzbrojenie. W przedwojennej Polsce zdołano wyprodukować 175 różnych egzemplarzy tej maszyny. Niestety we wrześniu 1939 roku PZL P.11 ustępowały najnowszym myśliwcom niemieckim, ale polscy piloci nie ustępowali niemieckim. Dzięki ich umiejętnościom i determinacji „jedenastki” zestrzeliły ok. 120 jednostek niemieckich. Jedyny zachowany egzemplarz PZL P.11c można podziwiać w krakowskim Muzeum Lotnictwa. Inne, lepsze i nowocześniejsze konstrukcje, jak PZL-50 „Jastrząb” nie zdążyły wejść do produkcji seryjnej, co skutkowało dominacją Luftwaffe na polskim niebie. Messerschmitty Me 109 i Me 110 były konstrukcjami zdecydowanie nowocześniejszymi; szybszymi i zwrotniejszymi od polskich.
Mieliśmy się za to czym pochwalić, jeśli chodzi o lotnictwo bombowe. Niemiecki Heinkel He-111 był bardzo dobrym bombowcem, ale nie tak dobrym jak polskiej produkcji PZL-37 „Łoś”. Przed wybuchem wojny polska maszyna cieszyła się bardzo dużym zainteresowaniem na świecie. Złożono wiele zamówień na te bombowce, ale wspaniałą przyszłość tych samolotów przekreśliła wojna.
We wrześniu 1939 roku nasze bombowce latały przeważnie be ochrony pilotów myśliwskich. Mimo to osiągnęły całkiem dobre wyniki. Spośród prawie stu wyprodukowanych maszyn typu PZL-37 „Łoś”, w pamiętnym wrześniu zdolnych do walki było tylko trzydzieści sześć. Na początku września kilka Łosi zaatakowało zagony pancerne znajdujące się między Armią Łódź i Armią Kraków. 4. września załogi bombowców wykonały około 60 lotów bojowych, a ich działania nękające znacząco opóźniły pochód hitlerowców. Przy okazji zestrzeliły dwa Messerschmitty Bf 109.
Podstawę wojsk niemieckich stanowiły pojazdy opancerzone. W porównaniu do kilkuset sztuk porządnych maszyn na wyposażeniu polskich pancerniaków, kilka tysięcy czołgów niemieckich musi robić wrażenie.
Francuski Renault FT–17 był pierwszym czołgiem, jaki służył w polskiej armii. Byliśmy wówczas jedną z większych potęg pancernych świata. No, ale to było po zakończeniu Wielkiej Wojny. W 1924r. Polska zakupiła od Francji 6 czołgów dowodzenia Renault TSF, wyposażonych w radiostacje, a w latach 1929 – 30 r. pięć modeli czołgów Renault M26/27 i prawdopodobnie kilka Renault NC-27. Część „renówek” Polska sprzedała, a w polskim arsenale pojawił się, rodzimej produkcji czołg lekki 7TP oraz tankietki TK-3 i TK-S. 7TP posiadał jeden z pierwszych na świecie silników wysokoprężnych a na wrześniowym polu walki spokojnie mógł stawić czoło każdej wrogiej maszynie. Niestety Polski nie było stać na wyprodukowanie więcej niż nieco ponad 130 czołgów 7TP, a tym bardziej produkcję ich ulepszonych wersji. Dużym wsparciem były co prawda tankietki, ale służyły przede wszystkim jako pojazdy rozpoznawcze. Na stanie polskiej armii było ich około 600 sztuk.
Nie sposób nie wspomnieć w tym miejscu słynnego Edmunda Romana Orlika, który kształcił się m.in. w Szkole Podchorążych Broni Pancernych w Modlinie. W 1939 roku objął dowództwo nad „Karaluchem” wyposażonym w 20 mm działko, którym siał popłoch w szeregach wroga. W jednym ze zniszczonych przez niego czołgów zginął porucznik Victor IV Albrecht Johannes Josef Michael Maria von Hohenlohe-Schillingsfürst. Podczas jego pogrzebu matka, księżna Elżbieta demonstracyjnie zdjęła nazistowską flagę z trumny syna, księcia von Ratibor. Za swoje zasługi z okresu wojny, Orlik otrzymał Order Virtuti Militari V klasy. Prezydent na uchodźstwie Juliusz Sokolnicki w uzasadnieniu napisał:
Niniejszym stwierdzam, że Pan Roman Orlik plutonowy podchorąży rezerwy w szwadronie czołgów rozpoznawczych 71go Dywizjonu Pancernego Wielkopolskiej Brygady Kawalerii za przebicie się z załogą do Warszawy w czasie jej obrony w Puszczy Kampinoskiej został awansowany do stopnia podporucznika Kawalerii i odznaczony Krzyżem Wojennym Virtuti Militari V klasy (Srebrny Krzyż), co znajduje się zapisane w aktach odznaczeń w Kancelarii Cywilnej Prezydenta RP w Londynie. Londyn dnia 1 marca 1979. L/dz.32/79/O/Z.
Warto zauważyć, że nawet przestarzałe już w 1939 roku czołgi FT-17, skupione w trzech kompaniach (111, 112, 113) po 15 maszyn w każdej odegrały swoją rolę w kampanii wrześniowo-październikowej. Zwłaszcza przy ataku na Cytadelę 15. września, który odparty został dzięki czołgom 112 kompanii. Pozostałe dwie kompanie czołgów zwarły się w boju z jednostkami 10. Dywizji Pancernej w rejonie twierdzy Brześć nad Bugiem. Wiele czołgów zostało zniszczonych w starciu z niemieckim 8. Pułkiem Pancernym. Inne zostały przechwycone przez nieprzyjaciela.
コメント