Listy Lecha Dymeckiego
W 1918 roku Polska odzyskała długo wyczekiwaną niepodległość. Z terytorium okupowanej Rzeczpospolitej pozbyto się wreszcie znienawidzonych okupantów, ale granice odrodzonego państwa nie były jeszcze do końca zaznaczone. Zwłaszcza, że w toku Wielkiej Wojny wyłoniły się też inne suwerenne narody, które rościły sobie prawa do tych samych ziem co Polacy.
Wschodnie obszary dawnej Rzeczpospolitej (ziemie nazywane Kresowymi) opuszczali Niemcy, ale na ich miejsce wchodzili bolszewicy, którzy w drodze krwawej rewolucji przejęli władzę w Imperium Rosyjskim.
Bolszewicy opanowali ziemie, bez których Polacy nie wyobrażali sobie Polski. Sam J. Piłsudski nie widział Polski bez ukochanego Wilna. Wilna, które opanowali zwolennicy W. Lenina. Zamierzali też przygarnąć Grodno.
Tworzące się dopiero polskie formacje wojskowe stanęły do walki. W kwietniu 1919 roku Piłsudski odebrał Wilno bolszewikom i ruszył z kontrofensywą. Bolszewicy nie mogąc znieść polskiego natarcia zaproponowali rozejm. Był to tylko wybieg taktyczny, mający na celu uzyskanie większego czasu na organizację. Wiosną 1920 roku pełnym impetem ruszyli na Polskę.
Polacy dokonali ogromnego wysiłku mobilizacyjnego. Pomimo braku pomocy większości państw, które uważali za naturalnych sojuszników nie zamierzali łatwo oddać niedawno odzyskanej suwerenności. Do walki tłumnie zgłaszali się ochotnicy, nawet nieletni. Wśród nich członkowie drużyn skautowych (harcerzy) i wszelkich formacji paramilitarnych i propolskich.
Harcerze, którzy po krótkim przeszkoleniu ruszyli na front, w lipcu i sierpniu dali przykład męstwa i odwagi walcząc z bezwzględnymi, gotowymi na wszystko hordami bolszewików. Zacięte walki toczyły się między innymi w okolicach Andrzejewa, gdzie wielu z ochotników znalazło wieczny spoczynek. Mimo to, ci nieopierzeni rekruci szybko stali się doświadczonymi żołnierzami frontowymi. We wrześniowej bitwie niemeńskiej Dywizja Ochotnicza wykonywała zadania równie trudne i niebezpieczne co doświadczeni żołnierze legionowi. Pomimo, że bolszewicy mieli ogromną przewagę liczebną, to polskie formacje górowały pod względem wyszkolenia wojskowego i posiadanego uzbrojenia. Sukces, który zadziwił świat był przede wszystkim współudziałem Węgrów, którzy ofiarnie dzielili się swoim uzbrojeniem z Polakami. W tym samym czasie inne państwa, jak Niemcy, czy Anglia blokowały dostawy broni dla walczących Polaków. Świetnie też działał polski wywiad wojskowy i nie najgorzej system dowodzenia.
Pod koniec września polska kawaleria znalazła się w okolicach Lidy, co spowodowało odcięcie bolszewików od linii zaopatrzenia i komunikacji. Kiedy Edward Śmigły-Rydz uderzył na odcinku północnym, gen. Krajowski (pierwszy dowódca 18. Dywizji Piechoty) odciął drogę odwrotu nawały bolszewickiej na Polesiu. Generał Tuchaczewski – głównodowodzący bolszewią wydał rozkaz odwrotu. Bolszewicy uciekali w popłochu. Sukces Polaków był ogromny, choć nie do końca wykorzystany. Wkrótce podjęte zostały negocjacje w sprawie rozejmu.
Władysław Nekrasz:
Wkrótce Polskę oczyszczono z bolszewików, rozbito zupełnie wrogą armję, wzięto kilkadziesiąt tysięcy do niewoli i wiele oręża.
12 października 1920 r. został zawarty rozejm, a następnie w dniu 18 marca 1921 r. podpisano w Rydze pokój między Polską a Sowietami. Młodocianych ochotników zwolniono z Armji Ochotniczej, umożliwiając im dalsze kontynuowanie nauki.
Wobec zastrzeżeń ze strony Anglji, wojsko polskie otrzymało zlecenie nie zajmowania Wilna, które też bolszewicy po swej klęsce pod Warszawą skwapliwie oddali Litwinom, wspierającym bolszewików, a nawet atakującym wojsko polskie bez wypowiedzenia wojny. Nie chcąc wojny z Litwą, Polska zwróciła się w tej sprawie do Ligi Narodów, która wstrzymała działania wojenne Litwy. Tymczasem większy oddział wojskowy polski, pozostający pod dowództwem gen. Żeligowskiego, złożony przeważnie z mieszkańców Wilna i ziemi wileńskiej, nie mogąc znieść, aby Wilno, z którem ich tyle łączyło, pozostawało w obcem władaniu, na własną rękę opanował Wilno w dniu 9 października 1920 roku i wypędził z niego Litwinów.
Tak się zakończył okres wojen o ustalenie wschodnich granic państwa polskiego. Zostały one zdobyte przez nasze dzielne wojsko. O pierś narodu polskiego rozbiła się nie tylko fala barbarzyńskiego najazdu na Polskę, ale także i fala rewolucji międzynarodowej.
Zwycięstwo zostało okupione krwią tamtego, odważnego pokolenia, które pokazało, że chce być wolne i jest zdeterminowane o tę wolność walczyć i jeśli trzeba to ginąć za nią.
Jednym z ochotników, który zapisał się na kartach historii wojny polsko-bolszewickiej był Lech Jan Dymecki – osiemnastoletni ochotnik, jak to się mówi: obciążony dziedzicznie. Pochodzący z rodu szlacheckiego pieczętującego się herbem Sulima, walkę miał we krwi. Z narażeniem życia przedarł się przez ziemie opanowane przez Litwinów i wstąpił do 201 Ochotniczego Pułku Piechoty (później zwanego Harcerskim). W szeregach ochotników przeszedł szlak bitewny do samych brzegów Niemna. Służył najpierw w słynnym 201 OPP, a później, od października 1920 r. w 205 OPP. To co pozostało po tym dzielnym młodym człowieku, to nasza niepodległość, którą cieszymy się (choć w okrojonym stopniu) do dnia dzisiejszego. Spuścizną po bohaterskim harcerzu są także listy pisane z frontu do rodziny, które zachowały się i przechowywane są w Archiwum Akt Nowych. Oto fragmenty korespondencji:
Warszawa Cytadela. 17. VII
Przyjechaliśmy do Warszawy o g. 9 m. 30 rano. – Długo staliśmy w Łodzi, a następnie w Łowiczu południowym. W Łodzi dostaliśmy od czerwonego krzyża herbaty na kolację. Rano dziś wypiłem ciepłej kawy w Łowiczu. Czuję się nieźle. Gruszek było zadosyć, dokończyłem już w Warszawie. Zatrzymaliśmy się przed stacją, i potem naokoło Starego miasta, poszliśmy na plac 3ch Krzyży. Stamtąd po godzinnym postoju musieliśmy iść do Cytadeli, znowu ok. 1 ½ godziny. W Cytadeli dostaliśmy kwatery. W poniedziałek ma być znowu super wizja, bo dużo jest malców.
W innym liście do wujostwa Iwanowskich Lech Dymecki pisał:
Kochani Wujostwo! Jestem zdrów i cały. Potrójna pocztówka pisana 16/VIII. Proszę napisać cokolwiek. Bolszewicy cofają się po 30 km. dziennie. Mówią, że djabli nadali leźć im do Polski. Całuję Wujostwu rączki. Ukłony P. Umińskiemu. Leszek. Mp. 17/VIII
We wrześniu 1920 r. Państwo Iwanowscy otrzymali od Dymeckiego list napisany w Komorowie. Oto jego treść:
Komorowo 31/VIII. 1920.
Kochani Wujostwo!
Po przebytych bitwach i marszach, (nieraz 44 km. dziennie) stanęliśmy znowu na odpoczynek.
Nie wiemy, jak długi on będzie, możemy wyjechać dziś jeszcze, możemy za tydzień. W każdym razie długi on nie będzie, bo potrzebni jesteśmy przecie na froncie.
Nasz pułk zdobył sobie dość duże uznanie, bo chociaż z początku mu się tak nie powiodło, że z Łap zatrzymał się koło Mławy, to jednak on pierwszy podjął ofensywę pod Wronami, pierwszy zatrzymał impet napadu bolszewików, odrzucając go w tył. Pamiętam tę noc kiedy podchodziliśmy pod pozycję na Wrony. Nie mogliśmy pojąć, po co idziemy tak daleko na północ. Robiliśmy przypuszczenia, że będziemy walczyć z niemcami, czy co. Idziemy dobrze po północy, spotykamy cofające się kolumny, zmęczeni, bo tego samego dnia wyszliśmy z Modlina, spać się nie chce. Nad ranem zatrzymujemy się gdzieś pod wsią, i kładziemy się w rowie. Piechota poszła naprzód, my w pogotowiu czekamy z karabinem.
Ledwo zaczyna świtać, odzywa się grzechotka, karabin maszynowy rosyjski, napotkali tyralierę naszą, która już się okopała, i próbują się posuwać dalej.
Stopniowo ogień staje się gęstszy, chwilami zdaje się że już nasi ustępują, kulki świszczą nad głowami, obijają się o szprychy wozów. Później jeszcze, zaczynają walić z armat, ale bardzo niecelnie. Wprost jakby naoślep. W ogóle, artylerja bolszewicka, o ile w ogóle mają jest bardzo słaba. Bije zawsze trochę lewiej, i granaty w połowie nie wybuchają. Zato nasza artylerja!!! Widziałem raz jak kozacy próbowali szarżować na armaty. Byli już nie dalej jak kilometr. Jak zaczęli bić, to konie wraz z jeźdźcami wylatywały w powietrze, tak celnie bili. Ale wracam do poprzedniego. Otóż ok. g. 10 strzały dochodzą do najwyższego napięcia, naraz cisza… Nasi atakują, wyrzucają nieprzyjaciół z okopów i idą naprzód. Tego dnia nasi posunęli się o 30 km.
Poszliśmy potem duży kawał na wschód, następnie zaszliśmy bolszewików z tyłu na północ, i zamknęliśmy ich. Teraz prawdopodobnie są już wszyscy wyłapani. A my odpoczywamy. Ja jestem w dalszym ciągu pisarzem. Jest to o tyle niewygodne, że kiedy kompanja już na odpoczynku, mam właśnie wtedy najwięcej zajęcia. Ale za to na linji nie jestem przymuszony siedzieć w pierwszych okopach.
Pomimo to, dwa razy już, kiedy zachodziła potrzeba, złapałem karabin i poszedłem odpierać nacierających. Własnego karabinu nie mam. Karabiniarze noszą tylko rewolwery. Pan pisarz chodzi sobie więc z rewolwerem u boku. Jestem przedstawiony do nominacji na starszego szeregowca, wraz z Radomskim i Mirowskim, dwoma kolegami – ochotnikami, z którymi trumwirat trzymam od samego początku. Nie wiem czy co z tego będzie, wobec krótkiego czasu, jak służę w wojsku. W ogóle czuję się całkiem nieźle. Całuję Wujostwa rączki. Proszę pisać przez Pomoc Żołnierzowi, Bagatela 12.
Lech.
21 listopada 1920 roku został awansowany do stopnia kaprala i wraz z całym pułkiem został zdemobilizowany i powrócił do domu. Listy i karty pocztowe, które wysyłał do rodziny odnalazł jego syn, prof. Jerzy Dymecki. Trafiały one przeważnie do Państwa Iwanowskich w Kaliszu oraz do Suwałk, gdzie przebywały dwie siostry Dymeckiego. Szczęśliwym trafem przetrwały do naszych czasów, dzięki czemu są wyjątkowym świadectwem historii pisanej w czasie rzeczywistym. Czasami na szybko, na kolanie w drodze do innego punktu na mapie wojennej.
Korespondencja z frontu jest także świadectwem poświęcenia, na które zdobyło się ówczesne pokolenie Polaków. Silny patriotyzm i przywiązanie do Ojczyzny pozwoliło wykształcić kolejne pokolenia wolnych Polaków. Chociaż wojna o wolność zmieniła swoje oblicze i toczy się w wielu innych wymiarach po dzień dzisiejszy to rok 1920, to przykład męstwa, co nadal świeci blaskiem sławy, na którą coraz trudniej jest się zdobyć kolejnym pokoleniom Polaków.
댓글