Muzeum Dulag 121
Wbrew deklaracjom Niemców, po upadku Powstania Warszawskiego ludność stolicy Polski została wypędzona z miasta, a ocalałe mienie rozgrabione, a następnie niemal doszczętnie zniszczone. Zgodnie z rozkazem Adolfa Hitlera Warszawa miała być doszczętnie zniszczona. Specjalne bataliony saperskie detonowały ładunki wybuchowe pod zabytkowymi gmachami użyteczności publicznej i kamienicami. Pod gruzami legł między innymi Pałac Saski, którego zamysł odbudowy zrodził się kilka lat temu.
Wypędzoną ludność poddawano segregacji m.in. w obozie przejściowym w Pruszkowie. Później ruszały transporty do obozów w Auschwitz, Gross-Rosen, Stutthof…
Próbą uchwycenia klimatu sprzed kilkudziesięciu lat jest ekspozycja Muzeum Dulag 121 w Pruszkowie. Najbardziej wartościowym „eksponatem” są tam wspomnienia ludzi, którzy przeszli przez pruszkowski obóz. Głosom minionych wydarzeń towarzyszą pamiątki, rzeczy osobiste związane z życiem w obozie i powstańczej Warszawie. Durchgangslager 121 został też uwieczniony na makiecie, która odwzorowuje teren obozowy.
Nie byłoby muzeum bez wieloletnich starań mieszkańców Pruszkowa i kombatantów z innych miejsc, chociażby środowiska kolejarzy, którzy starali się o upamiętnienie tego miejsca. Pierwszą tablicę pamiątkową odsłonięto już w roku 1947. Usytuowano ją na terenie podległym Zakładom Naprawy Taboru Kolejowego, który dziś jest obiektem zabytkowym.
Oskar Nikolai Hansen, polski architekt o fińskich korzeniach i profesor Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie znany był przede wszystkim z projektów osiedli mieszkaniowych. To właśnie on zaprojektował pomnik dla upamiętnienia niezłomnej ludności stolicy. Przed nim właśnie, odbywają się uroczystości rocznicowe związane z Powstaniem Warszawskim.
Muzeum prowadzi także działalność na niwie edukacyjnej. Jest tam miejsce zarówno dla młodzieży szkolnej, jak i studentów. Oferuje prelekcje, lekcje edukacyjne, a także seanse filmowe.
Muzeum Dulag 121 wydało szereg publikacji. Traktują one nie tylko o obozie przejściowym, ale również o historii Pruszkowa i okolicy. Wśród nich „Zeszyty Muzeum Dulag 121”, w których znajdują się, tak cenne wspomnienia świadków tamtych, tragicznych pod wieloma względami wydarzeń. Oto fragment wspomnień Leszka Kosińskiego, harcerza Szarych Szeregów przy Komendzie Placu „Baszta”:
Pędzili nas nie wiadomo dokąd. Potem wsadzili do wagonów i jedziemy na zachód, ale nie wiadomo gdzie. Było ciemno. Chcieliśmy uciec, ale z tyłu w takiej wieżyczce siedział wartownik i zdawaliśmy sobie sprawę, że będzie do nas strzelał. Nie wiedzieliśmy, czy ucieczka ma szanse powodzenia. Wokół Warszawy był pierścień pustych domów i mieszkań. Nie wiadomo, czy znalazłby się ktoś, kto mógłby nam pomóc po ucieczce. Nie wiedzieliśmy, gdzie się zaczynała strefa, w której już mieszkali ludzie, jak np. we Włochach. I tak dojechaliśmy do Pruszkowa, ostatecznie nie decydując się na ucieczkę, która prawdopodobnie byłaby możliwa. Po pierwsze, łatwo było się wydostać z wagonu, bo to była otwarta węglarka. Po drugie, pociąg jechał bardzo wolno, więc można było przeleźć i wyskoczyć. Ostatecznie wszyscy mieliśmy wprawę, bo skakaliśmy do jadących tramwajów. To był wielki fason wśród męskiej młodzieży – wskakiwanie i wyskakiwanie w biegu z tramwajów. (…)
Przywieźli nas do obozu wieczorem. Oczywiście nastąpiło wyładowanie i wpędzenie do jakiegoś budynku, hali i spanie. Musieli nam dać jakieś jedzenie, ale w tej chwili tego jedzenia nie pamiętam. W tym obozie w Pruszkowie było już to poczucie rosnącej zależności i niesamodzielności, że coraz bardziej byliśmy uwięzieni, chociaż to nie były cztery ściany, ale już nasza samodzielność była minimalna.
Pamiętam poranną selekcję. Na dziedzińcu była ustawiona taka bariera metalowa z przerwą, przy której stali Niemcy. Rano całe towarzystwo z tej hali, popychane od tyłu przez strażników, było pędzone w tę lukę. Tam Niemcy mówili: „Links, rechts, links, rechts”. Co znaczyło „links, rechts”, oczywiście nie mieliśmy pojęcia. (…)
Jak się później okazało, myśmy trafili do tej grupy, która była przeznaczona do pracy. Z powrotem poszliśmy do baraku i już wieczorem nas załadowali do wagonów. Mam notatkę w moim kalendarzyku, że następnego wieczoru byliśmy w wagonach. Wiemy, że nas gdzieś wywiozą, ale oczywiście pojęcia nie mamy gdzie. Wagony są zakryte, to nie są już węglarki, tylko takie normalne wagony towarowe. Jest ten bardzo nieprzyjemny zgrzyt i stukot zamykanych rygli. (…)
I tak dojechaliśmy do Niemiec. I te góry, i te spekulacje: „To nie są góry tak wysokie jak Tatry”. Był ktoś, kto Tatry widział. Ja jeszcze wtedy ich nie widziałem. Wtedy wszyscy mówili o Sudetach oczywiście, ponieważ był ten kryzys sudecki, Niemcy się tam wpychali i Czechów wyrzucali. Więc pewno Sudety. Okazało się, że tak. Nie pamiętam, jak się nazywała stacja, na której wysiedliśmy. Zresztą to nie była stacja, tylko tor gdzieś w polu. To był ten zespół obozów w Lamsdorfie, czyli Łambinowicach. To był duży kompleks obozów jenieckich, przy nim był taki obóz przejściowy, w którym nas umieszczono. Był to obszar otoczony drutem kolczastym z kilkoma dużymi namiotami. – „Zeszyty muzealne Dulag 121” nr 2.
Comments